Po wyborach
Mijają miesiące po tym jak wybraliśmy sobie nowy sejm i senat a ten z kolei powołał nam nowy rząd. Mamy tez nowego prezydenta. Wszystko nowe i wszystko zaskakujące. Najpierw cały naród żył nadzieją na koalicję która miała zmienić oblicze Polski a narodowi dać wytchnienie po ciemnych latach rządów lewicy które notabene sam ten naród sobie zafundował. Wszystko miało się zmienić a partie pozostałe miały pełnić tylko funkcję listka figowego przykrywającego słabiznę demokracji. Dzieje się jednak nieco inaczej. Margines wyszedł na środek strony i przedzielił ją na pół. Dwie główne siły które przed wyborami nieco się czubiły zamiast po wyborach się lubić mają ogromy problem z komunikacją między sobą. Ich umawianie się na rozmowy i wzajemne deklaracje przebijają Mrożka i slapstickowe filmy z epoki kina niemego swoją absurdalnością i pokrętnością fabuły. A naród patrzy na te igrzyska i coraz mniej z tego rozumie. Rząd zamiast rządzić jest wciąż w pogotowiu. Sejm i Senat zamiast uchwalać nowe ważne dla narodu ustawy bawi się w harcerskie podchody. Wszyscy ze wszystkimi prowadzą rozmowy ale nie wiadomo czemu one służą i jaki jest ich cel. Ciekawostką zoologiczną są spotkania ogłaszane publicznie przez jedną stronę o których druga strona nic nie wie, a które nie dochodzą do skutku z powodu złej pogody. Co rusz słychać głosy, przypuszczenia i podejrzenia że wybory będą powtarzane tyle razy, aż nie dadzą właściwego wyniku. Taki rodzaj konklawe tyle że kardynałem może czuć się każdy z nas. Jedyna nadzieja w tym, że nie zostaniemy zamknięci do tego czasu i możemy póki co opuścić tę grę a pól na które możemy przeskoczyć po 1 maja 2006 przybyło kilka sztuka po 2011 będzie ich na naszej planszy 25 lub nawet 27. Smuci w tym wszystkim to, że do skoków szykują się ci którzy się ich nie boją i mają realną szansę, że wylądują tak jak sobie zaplanowali. Tacy skoczni są solą tej ziemi i ich strata może nas drogo kosztować.
Na przełomie roku cały naród z napięciem śledził igrzyska jakimi było zmaganie dwóch tytanów. Gdyby nie to, że od ich wyniku tak wiele zależało można by to uznać za arcyciekawe widowisko które nie zostało przerwane nawet w sylwestra. Padały różne argumenty. Odwoływano się do etosu, patosu, Hipokratesa i przysiąg wszelakich. Ostatecznym argumentem maiła być propozycja specyficznego produktu przemysłu obuwniczego z wysoka cholewką, który może dostać każdy jeśli zaistnieją ku temu odpowiednie okoliczności. Mało kto w tym tumulcie myślał o tym, że nie ma rzeczy dobrych i tanich oraz że nie istnieje coś takiego jak darmowy obiad o czym już przed wojną przekonano się w Stanach Zjednoczonych. Skończyło się na obietnicach i ochłapach które w tej zochłapiałej formie dotrą do tych wszystkich którzy co miesiąc oddają swoje daniny państwowemu Janosikowi. Obietnice łatwo dawać trochę trudniej się z nich wywiązywać. Od 2007 ma być lepiej. Pożyjemy – zobaczymy.
Piotr Szewczyk
Kalisz 12.2005